sobota, 12 maja 2007

okna, burza i moja głupota

    Ha! Co może zrobić kobieta, która jest poza domem, zaczyna się burza, a jej się przypomni, że zostawiła wszystkie okna otwarte? No powiedzcie sami? Otóż... jeśli tą kobietą będę ja, to sto procent, że będę biegła do domu...

    Wczoraj poszłam z dwulatkiem do lekarza, a potem do baby Ani. Tak się składa, że koło najszczęśliwszej jest wszystko... Nawet nasza przychodnia. A ponieważ dwulatek uwielbia chodzić do najszczęśliwszej i najszczęśliwsza przyszła do nas do przychodni, żeby być w centrum wydarzeń, to czemu nie? No i jak się już wtachaliśmy na drugie piętro i rozsiedliśmy, zobaczyłam, że jakoś tak się ciemno robi... Najszczęśliwsza spojrzała na mnie i stwierdziła, że chyba biec zamykać okna nie będę. No i okazało się, że to był ten impuls... Prawdpodobnie, gdyby najszczęśliwsza zdania nie wypowiedziała, ja olałabym okna, wykładzinę, koty, kwiaty i całą resztę. Prawdopodobnie... A tak złapałam torebkę, wskoczyłam w klapki i hejże! do domku. Na początku było tak sobie - ciemno, ponuro, duszo i gdzieniegdzie walił piorun. Zadzwoniłam więc do mężusia, żeby się pochwalić jaka to ja mądra i odważna jestem i... wyłączyłam telefon. I to było najmądrzejsze, co mogłam wczoraj zrobić.
W połowie drogi stało się jeszcze bardziej ciemno i zaczął lać deszcz. No ale co będę stała, jeśli mam gnać, żeby mieszkanie przed deszczem uchronić? To już lepiej było nie ruszać się wcale. Taka połowa drogi w trudnej chwili daje dużo do myśłenia... Postanowiłam biec.
Gdy miałam jakieś trzysta metrów do celu, zerwała się wichura. Ludzie dziwnie patrzyli na mnie, co ja robię, a ja nic tylko do przodu. Wiatr z deszczem i piachem, który nie wiadomo skąd się wziął, trochę mnie podłamał. Ale jak konar drzewa rąbnął zaledwie kilka centymetrów ode mnie, zrozumiałam, co ja właściwie robię... A raczej uświadomilam sobie, czego w takiej sytuacji robić nie wolno. A nie wolno... wychodzić z domu. Myślalam jedynie o tym, czy dostatecznie mocno ucałowałam przed wyjściem dwulatka... Potworne uczucie...
Byłam już na swojej ulicy i miałam ostatnią prostą. Szłam pod wiatr z zasłoniętymi oczyma, lawirując po dwóch stronach ulicy, unikając drzew. Za sobą słyszałam szczęk tłukących się szyb, a przed sobą widziałam walące się drzewa. Jasna cholera! Co mnie podkusiło? Pieprzone kwiatki - na co mi one w zasadzie? Dognałam do sklepiku pani Basi - a od niej już jedynie przejść na drugą stronę ulicy i moja brama! Jak dochodziłam do bramy, zobaczyłam swojego cyprysa na chodniku i... gnany ulicą dach znad wejścia do sklepiku Baśki. No super. Schody  obrzydliwe i zapyziała klatka schodowa były dla mnie miejscem cudownym...
Kotki moje przestraszone schowały się pod brodzikiem. Nie wiem, jak im się udało tam zmieścić... Chciałam nawet je wyciągnąć, ale bały się okropnie. Jak spojrzalam w lustro, zorientowałam się dlaczego. Nigdy nie miałam piachu na twarzy i liści na dekoldzie, szyi i gałązek we włosach.  No i jakimś zrządzeniem losu, jak tylko różę wciągnęłam do domu, zaczęło się przejaśniać. Zrobił się piękny, słoneczny i ciepły dzień. Chciało mi się usiąść i ze złości gryźć stół. To ja gnałam przez  wichurę i burzę tylko po to, żeby ona przeszła zaraz po tym, jak ja dobrnę do celu?!
Nie lubię burzy! Nie zostawię nigdy otwartych okien w maju! Nie dokupię cyprysa! Chrzanię wszystko, jak mnie jeszcze raz taka przygoda spotka!

    Ale jak pięknie po tej burzy wszystko pachniało!... Ach... cudownie... Zapomniałam, jak piękny może być świat po burzy majowej...
(Teraz słucham komunikatów dotyczących wczorajszej burzy i ciarki mi po plecach chodzą... Boże! Jaka ja głupia jestem... Ale o tym sza!...)

4 komentarze:

  1. Jak dla mnie zadzwonić do sąsiada z prosbą o pomoc

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie nawiedzę burzy. Kiedyś mi zniszczyła auto

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi kiedyś w domu burza zerwała dach. Na szczescie dom był ubezpieczony

    OdpowiedzUsuń