środa, 9 maja 2007

koszmar koszmarów

    Tak mi się jakoś zawsze dziwnie składa, że jak tylko podejmę jakąś decyzję poważną, świat mi pod nogi albo kłody rzuca, albo pokusy zsyła. Po jakimś czasie można nawet przywyknąć. Ale dzisiaj mialam koszmar! Koszmar w gatunku tych najbardziej koszmarnych...
Jak już podjęłam decyzję, że do szkoły chcę wracać i mlodzież edukować, okazało się, że metodyki zdać muszę. Ok! Co w tym wielkiego? Niech mają. Ale hola, hola, przepisy uległy zmianie i praktyki powtórzyć musiałam... No absurd, ale szkoła mi niestraszna. Chcę do liceum, ale musiałam podstawówkę i gimnazjum również zaliczyć. Ba! Zaliczyłam. Ciut się uwstecznilam, ciut poważnie dzieci potraktowałam, ciut się przeraziłam, bo już teraz wiem, skąd się biorą braki w liceum. No ale chcą, niech mają! Teraz jestem już prawie na ostatniej prostej, chocaż nowe problemy się piętrzą. Ale jestem wytrwała!! Chcę edukować! Chcę do pracy wrócić! Dwulatek do przedszkola, albo pani niania będzie przychodzić (nie babcia, żeby jasne było). No i tak sobie czekam i doczekać się nie mogę... A tu dzisiaj w nocy sen. No koszmar istny! Miewałam już różne w ostatnim półroczu - a to na lekcji nie mam butów, a to klasa nie przyszła, a to dziennik pomyliłam, a to znowu coś. No takie sobie śmieszne senki... A tu dzisiaj wielce realistyczny sen - ja, mężuś i reszta rodziny. I co dalej? Ano dalej ja oświadczam, że dzidzia będzie. Mówię i się już przerażam. Myślę, że może to sen w czasie cofnięty. Ale nie! Dwulatek też się cieszy, chociaż sam nie bardzo wie z czego. Ja natomiast w popłoch wpadam, bo ni to się cieszyć, ni żal okazywać. A tu tratatata jaka to miła wiadomość. Tratatata, jak to wszyscy się cieszą... We śnie próbuję sprawę kontrolować, ale obudzić się nie mogę. No to myślę, jak to prawda, to wszyscy jak z telenoweli brazylijskiej - piękni i głupi i z tymi uśmiechami. Ale tu też mi coś nie gra, bo imiona normalne - żadnego Hose nie ma. Kombinuję więc dalej - wczoraj miałam ochotę wysiadać, może wysiadłam i znowu źle trafiłam? O mój Boże!! Sprawy nijak nie daje się kontrolować... No i dociera do mnie przeciągły dźwięk kocicy oszalałej namiętnością do pana kotka jakiegokolwiek. Kochany kot, myślę i proszę w myślach, żeby darła się dalej. Uff... udalo się. Obudziłam się. Sypialnia. Jest ok. Jedno dziecko obok - jest dobrze. Brak łóżeczka - jest dobrze. Brzuch płaski i mogę na nim leżeć - jest lepiej. Brak rozradowanej rodziny - jest niemal super. Uff... jak to dobrze, że to był tylko sen. Szkoda tylko, że kocica drze się nadal jak oszalała. Jak ja bym ją teraz chętnie za tą główkę (jak to dwulatek wczoraj zrobił) ponosiła...
    A mężusiowi i tak się wieczorem oberwie. Tak na wszelki wypadek... Żeby głupoty jakieś mu nie zaświtały. Nie żebym coś przeciw dzieciom miała. Lubię je... Nawet chcę je poedukować jakieś kilka lat...
No i tak sobie myślę jeszcze... niech no mi jakiś uczeń powie, że mnie nie lubi, albo niech no on lektury nie przeczyta... Po tych moich przejściach będę bezwzględną zołzą absolutną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz