No rewelacja! Zmarszczki pikuś, bo ich nie mam, ale ten stres i ten wypoczynek... No i pani zachwalała, to czemu jej nie uwierzyć? A zawszemi dobrze polecała... przecież... Już w drodze do domu się tym odstresowaniem cieszyłam i nawet kombinować zaczęłam, że jak zadziała, to nabędę dużą ilość i się tak cała tym paciać będę. A glinki cudo, cudo, więc i ja powinnam być jak cudo! Ponieważ po przyjściu do domu jakoś nie mogłam się od razu na zabiegi kosmetyczne rzucić, niecierpliwie dotrwałam do wieczora. No i wieczorem dawaj te mazie na pyszczydło. Nałożylam i czekam. A wszystko zgodnie z instrukcją. Mężuś w tym czasie usnąć zdążył. Ha! myślę sobie, efekt zobaczysz rano - aż Cię porazi i zelektryzuje.
Położyłam się wkońcu spać i ja, ale te glinki widać pracowały, mimo zmycia starannego, nadal. I te toksyny tak intensywnie usuwały, że najpierw usnąć nie mogłam, a potem tak jakoś mi się spało... inaczej. A ma być tak trzy razy w tygodniu... Hm... i jak to ma mnie stresu i zmęczenia pozbawić? No ale jak cudo, to można się poświęcić.
Rano wstałam i poczłapałam kawę parzyć. Wracając zerknęłam w duże lustro... Od niego pognałam, zapominając o moim porannym napoju podstawowym, do lustra mniejszego, ale w lepszym oświetleniu. A tam... (pomijając szopę na głowie, którą i tak na rozszalale glinki z ekstraktem z koniczyny zrzucam) skóra twarzy odstresowana i wyzbyta z toksyn aż do czerwoności. Normalnie przaśna byłam!
Puder w ilości nadmiernej nakładać potem musiałam i brak stresu z rozżewnieniem z czasów przedglinkowych wspominam...
Eh... jak to miło było kiedyś tak żyć bez stresu i w stanie błogiego wypoczynku...
Położyłam się wkońcu spać i ja, ale te glinki widać pracowały, mimo zmycia starannego, nadal. I te toksyny tak intensywnie usuwały, że najpierw usnąć nie mogłam, a potem tak jakoś mi się spało... inaczej. A ma być tak trzy razy w tygodniu... Hm... i jak to ma mnie stresu i zmęczenia pozbawić? No ale jak cudo, to można się poświęcić.
Rano wstałam i poczłapałam kawę parzyć. Wracając zerknęłam w duże lustro... Od niego pognałam, zapominając o moim porannym napoju podstawowym, do lustra mniejszego, ale w lepszym oświetleniu. A tam... (pomijając szopę na głowie, którą i tak na rozszalale glinki z ekstraktem z koniczyny zrzucam) skóra twarzy odstresowana i wyzbyta z toksyn aż do czerwoności. Normalnie przaśna byłam!
Puder w ilości nadmiernej nakładać potem musiałam i brak stresu z rozżewnieniem z czasów przedglinkowych wspominam...
Eh... jak to miło było kiedyś tak żyć bez stresu i w stanie błogiego wypoczynku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz