piątek, 25 maja 2007

sposób na biurokrat ę

    Pomagam moim dziadkom załatwić ważną sprawę. Wykup mieszkania. Babcia nie wychodzi z domu, a dziadek ma lat tyle co mocno dorosły nastolatek i schorzenia utrudniające mu przejście biurokrację i sterty wniosków.
Jednak początek sprawie trzeba było nadać z wlaścicielem... No i tym sposobem we wtorek wybraliśmy się. Ja z dwulatkiem. Dwulatek ze swoim syndromem dwulatka. I oczywiście dziadek. Dziadek z dwoma kulami i parkinsonem. Czyli było nas dużo... A do tego upał. Łatwo się domyśleć, że sprawę oczywiście trzeba bylo załatwić w innym miejscu niż to, do którego się udaliśmy. Z tym nie problem - załadowałam towarzystwo do taksówki i pojechaliśmy. Myślałam, że złożymy wszystko od razu, ale był potrzebny dowód babci. W zasadzie to potrzebny nie był, ale przecież urzędnicy potrzebują dosłownie wszystkiego, co zbędne chociaż i tak do aktu notarialnego będą ponownie weryfikować.
Tu urzędnikiem był bardzo sympatyczny pan. Młody jeszcze, ale już biurokracji nauczony. Toteż puściłam dziadka na żywioł. Niech sobie pogadają... Dziadek aparat słuchowy ma, ale ten leży w szufladzie. No nie tak cały czas w szufladzie... Na niedzielę dziadek kładzie go na regale. A nie nosi, bo przecież slyszy... W rozmowie osobiście się pogubiłam. Pan swoje, dziadek swoje, jak to było przed wojną i ilu Żydów w rządzie poprzednim. No to pan głośniej. Jak pan głośniej, to i dziadek glośniej.
A ja z dwulatkiem sobie sprawę placu zabaw obgadywałam w tym czasie...
Jak już facet się poddał, a  ja dowiedzialam się, że papiórów nam nie przyjmie, bo dowód i jeszcze jeden wniosek jest potrzebny, spytałam przymilnie, czy mogę już dalej ja sama tę sprawe prowadzić, czy jednak dziadek musi. No i pan bardzo chętnie wyraził zgodę na odstępstwo w tym wypadku, ze względu na wiek "dziadziusia" i pogodę taką niesprzyjającą ludziom starszym... Mam cię w garści pomyslałam ucieszona z umiejętności mojego dziadka.
Wystarałam się o kolejny wniosek i w środę jazda do dziadków! Wypełniłam cudaka, dziadek musiał podpisać. Podpisał, a jakże, podpisał! Tylko podpis był podobny zupełnie do niczego, a już tym bardziej do podpisu w dowodzie. No to babcia skwapliwie chciała się podpisać za męża swego, ale tego eksperymentu już się bałam. Za to porządnisia sama okazała się dowodem wydanym przez KMMO (dla tych mlodszych czarownic: Komendę Miejską Milicji Obywatelskiej). No ręce mi opadły! Zebralam dokumenty z dwoma rożnymi hieroglifami niepodobnymi do tego w dowodzie i dowód - antyk... Pomyślałam, że jak to załatwię, to i do baletu mnie przyjmą...

    Dzisiaj upał straszliwy. Nikogo zatem nie zdziwi, że zalożylam cieniuteńką, delikatniutką bluzeczkę, zaznaczającą jedynie swoją obecność na ciele... No a pod nią pasuje jedynie ta gustowna, równie delikatna bielizna przecież...

Pan był przemiły i wyraźnie zaabsorbowany, że taki upal, a ja się fatygowalam... Dokumentów nie sprawdził, bo przecież i tak weryfikować przed aktem będą, a do mnie jakoś dziwnie zaufanie ma...

Poprosił jedynie, żebym zapisała na dokumentach swój numer telefonu. Tak oczywiście na wszelki wypadek, gdyby coś trzeba było jeszcze, a dziadków przecież szkoda niepotrzebnie denerwować...

    Numer napisałam, ale najpierw poprawiłam na palcu obrączkę ;)... Tak na wszelki wypadek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz