wtorek, 19 grudnia 2006

baba sia, pradziadek też

    Nie ma to jak zdecydowana pomoc prawiedwulatka w jakże gorącym (hm... nawet nie tylko w sensie metaforycznym) okresie przygotowań świątecznych...
    Wczoraj najszczęśliwsza spędziła z nami całe przedpołudnie i cały wieczór. Mężuś siedział dłużej w pracy i najszczęśliwsza babcia na świecie chciala mi pomóc swoją obecnością. Prawiedwulatek jak skowroneczek był, aż do przyjścia mężusia do domu. No prawie przyjścia. Kilka minut przed stał się nieznośnym dzieckiem, które natrętnie tłumaczylo najszczęśliwszej, co by ta sia poszła do dziadka już, bo tata zaraz przyjdzie... Mądrala został skrzyczany przeze mnie, ale baba zgodnie z instrukcją prawiedwulatka zaczęła się szykować do wyjścia. Chyba nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, ponieważ dal nam się we znaki swoimi siłami witalnymi i najszczęśliwsza pewnie już marzyła o swoim cichutkim mieszkanku. Ale wychodząc zagroziła, że skoro ma iść sia, to jutro (znaczy dziś) nie przyjdzie... Jak zapowiedziała, tak niestety zrobiła...
Hm... za to pradziadek przyjechał dzisiaj z misją towarzyszenia mi (a raczej sabotował się ucieczką z domu przed rozdrażnioną wypiekami i sprzątaniem prababcią - ale taka jest oficjalna wersja podana przez niego). Każda pomoc się liczy. Zwłaszcza, gdy się szykuje Wigilię na 15 osób plus prawiedwulatek. Najpierw łobuz chwilę pobawił sie z dziadkiem, potem obejrzał Elmo w telewizji, a potem zaczął cwanikować, co by tu spsocić i wreszcie znalazł sobie miejsce obok mnie w kuchni, gdzie ubrany w kozaczki i opatrzony w szufelkę i zmiotkę siał zniszczenie. Wreszcie dopadł worki na śmiecie i postanowił zniszczyć calą rolkę. Zabrałam, a w zamian dałam mu worki foliowe i starałam się cierpliwie nie zwracać uwagi. Jednak to widocznie nie spełniło jego oczekiwań i najklasyczniej na świecie zaczął się drzeć. I darł się i darł. Dziadek wreszcie usłyszał, oderwal się od bajek i przyczłapał z pomocą, ale na darmo, bo się dalej darł. Ja cierpliwie czekalam na koniec, ale pradziadek miał mniej widocznie cierpliwości (mimo przytępionego słuchu), bo po prawie 10 minutach ryku prawiedwulatka, pradziadek przypomniał sobie nagle o niesłychanie ważnych sprawach, które musi zalatwić. No i oczywiście zauważył, że musi pomóc prababci. Sprawnie jak nigdy dotąd ubrał się i czmychnął...
No i tym sposobem zostaliśmy sami, a raczej ja zostałam z łkającym już tylko prawiedwulatkiem, gotowaniem i wizją zakupu suszu na kompot.
Teraz dranisko śpi już drugą godzinę. Zmęczony zakupami, krzykiem i oczekiwaniem na babcię. Za nic nie dał się zabrać spod drzwi, przy których stanął po powrocie ze sklepu. I tak sobie stał pod nimi godzinkę ponad z kapciami najszczęślliwszej w ręku i twierdził, że baba zaraz tu przyjdzie (szybko).
No cóż... baba do tej pory nie przyszła....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz