piątek, 15 grudnia 2006

zamierzony proceder najszczęśliwszej

    Ale dzisiaj mialam pracowity dzień! Uff... nareszcie chwilka odpoczynku. Prawiedwulatek pewnie zaraz się obudzi i da mi w kość swoim wypoczętym i pełnym sił witalnych ciałkiem. No tak... Niestety jest baaaaaaaardzo zajmującym dzieckiem i trzeba mu towarzyszyć we wszystkich jego zabawach - a nie wszystkie one są statyczne... Ale jak ciężki piątek, to ciężki.
Mężuś oczywiście obija się w pracy i tylko dzięki komunikatorowi wie, co się dzieje w domu. Takiemu to dobrze! Tylko się łaskawie zdziwi od czasu do czasu, niby to zatroskany, że np. biurko też jest czyszczone...
    A wszystko zaczęlo się wczoraj, gdy najszczęśliwsza na świecie babcia obejrzała wieczorne wydanie lokalnych wiadomości, a dokładnie zawartą w nim prognozę pogody na dzisiaj. Zaczęła bombardować mnie telefonami, że powzięła pewne przedsięwzięcie i nie odwlokę jej od jej postanowienia. Ciekawa bardzo byłam, jakież to. A ona, że niby kawę rano wypijemy, a potem zobaczę... Ponieważ mam coś jednak ze swojej mamusi, to wkońcu wyciągnęlam o co chodzi, ale mając pewne już podejrzenia co do jej zamierzeń i wiedząc, co zacz nie zdradzalam się przed mężusiem... Tenże najcudowniejszy zięć na świecie, pewnie zabronilby swojej teściowej zamierzonego przez nią procederu, a mnie by się oberwało. I tak - teściowa mężusia stanęła dzisiaj po 10 rano z zakupionym w sklepie plynem-cud do mycia okien i wlaściwymi (takimi, jakich ja na pewno nie mam) szmatkami do pucowania szyb, a mężuś dowiedział się o wszystkim przez komunikator. Jakże mu było mnie żal!... Policzymy się w domu, że urlop dopiero za tydzień bierze.
Najszczęśliwsza wskoczyła na okna, twierdząc, że serce jest ok, bo lekarze je uruchomili i przez pól roku kazali jej żyć normalnie, a po pol roku uruchomią znowu, albo wstawią rozrusznik. Co bylo robić? Jak ktoś odważny, to może sobie z taką kobietką walczyć - ja odważna nie jestem... Ale glupio tak stać jak ten pustak, więc do pieców i drzwi doskoczyłam. Wspolnie zrobiłyśmy w domu, bardzo delikatnie i oględnie mówiąc, rozgardiasz w domu. W dodatku w najbardziej dramatycznym punkcie calego zamieszania, gdy tylko dzięki kolorowi wykładzin wiedzialam, w którym pokoju jestem, prawiedwulatek (pewnie rownie jak ja zagubiony i mocno skosternowany faktem, że każę mu chodzić po domku w czapce, kurteczce i kozaczkach) zażądał cyca i darl się dopóki go nie dostał. A ja dostałam tym sposobem chwilkę przerwy. Natomiast babcia chlupnęla kawę i zaczęła zaczepnie patrzeć, co by tu jeszcze znaleźć nam do roboty, jak już się wzięłyśmy. Dziwne, ale wcześniej byłam przekonana, że mamy czyste mieszkanie i panuje w nim idealny ład... Jakżeż bardzo się myliłam... Nawet nie wiedziałam, że przy dużym metrażu i ograniczonej do minimum ilości sprzętów można znaleźć aż tyle zakamarków. Ba! o pewnych miejscach nawet nie wiedzialam do dzisiaj, chociaż mieszkamy tutaj już półtora roku i sprzątam co dzień... No tak! A potem trzeba było posprzątać po sprzątaniu. Prawie śpiący na stojąco i nieziemsko zdziwiony prawiedwulatek padł spać, ja omdlewającym ruchem padłam na sofkę, a najszczęśliwsza na świecie babcia ubrała się i stwierdzila, że teraz leci załatwiać, to co zaplanowała na dziś, bo ma jeszcze dużo zajęć... Biedny tata... I tak sobie myślę, jak to będzie z tym rozrusznikiem, przecież my sie wykończymy na takich obrotach...
Mężuś się hichrał w pracy czytając zdawkową relację, którą zdawalam, pod czujnym wzrokiem jego najukochańszej teściowej pełnym dezaprobaty, że probuję się migać. I niech spróbuje powiedzieć, że nie ma różnicy w  wyglądzie  mieszkania!
A!!! Zapomniałabym... Balkon też wysprzątany...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz