poniedziałek, 4 grudnia 2006

rogal

     Z samego rana przyszedł do nas pradziadek prawiedwulatka i przyniosl rogala. A to nie jest taki zwykły rogal, to jest rogal - olbrzym! Raz przyszedl z rogalem - olbrzymem i teraz musi ten proceder kontynuować ciągle, bo przyjście dziadka z innymi dobrami jest kwitowane podkówką na buzi. Dzisiaj co prawda prawiedwulatek miał mieszane uczucia, bo tu rogal i pradziadek, ale w telewizji ulubiona baja. Trzeba bylo pojść do dziadka, przywitać się i poczekać aż ten się rozbierze i przeprowadzi całą swoją zabawę z chowaniem rogala i przekomarzaniem się (a osiemdziesiotrzylatkowi zabiera to trochę czasu). No i problem... Dziecko niby na drodze do dobrego wychowania, ale tu szkoda, a tu żal... Dał się rozebrać, ale przekomarzanki były już rzy telewizorze;)
Zawsze się zastanawiam, kto ma większą radochę z tego rogala, najmłodszy, czy najstarszy w rodzinie. A swoją drogą zastanawiam się, jak dziadkowi się chce biec rano po zamówionego dzień wcześniej rogala, jechać autobusem, wtaszczać się do nas na trzecie piętro w przedwojennej kamienicy - a wszystko to o dwóch kulach, tylko po to, żeby zobaczyć, jak maluch się cieszy. Zastanawiające, jak z wiekiem zmieniają się priorytety i najblahsze chwile i przyjemności stają się tymi najważniejszymi i najcenniejszymi. Rogal od pradziadka jest czymś więcej niż takim zwykłym rogalem - tym bardziej, że nie chciał nigdy jeść kupwanych przeze mnie, a tego zjada. Natomiast dziadek jedzie tutaj z czymś niesłychanie ważnym dla nich dwóch. A dla mnie te chwile są takim przystankiem w ciągu dnia. Coś niesamowitego móc poobserwować chwile takiej radości z życia i z tego, że można sprawiać nawzajem taką radość. Ale widać trzeba być najstarszym i najmlodszym, żeby drogę do takiej radości znaleźć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz