sobota, 2 grudnia 2006

wizyta kontrola

    Piotruś w zeszłą sobotę dostał  ostatni zastrzyk i trzeba było się wybrać na kontrol do lekarza. Angina, to angina i zbadać trzeba. Najszczęśliwsza na świecie babcia udała się do przychodni w poniedziałek, co by zapisać kochanego prawiedwulatka i przeżyła nieopisane zdziwienie - numerków do lekarza brak, w dodatku brak na tydzień i to brak również dla dzieci zdrowych (a do takich mieliśmy iść), ponieważ dzieci zdrowych brak i numerki są tylko do dzieci chorych - a i tych numerków brak. Mamie odjęlo mowę na chwilę, a jak odzyskała mowę, to znalazł się i numerek ale dopiero na piątek. Doczekaliśmy do piątku. Prawiedwulatek był przygotowywany do tej wizyty od czwartku - my opowiadaliśmy, że pójdziemy do pani doktor, która zbada mu plecki i brzuszek, a potem zajrzy do gardła, a on kwitowal, że nie. I tak minął nam caly czwartek. Nigdy nie było problemu z pójściem do przychodni. Co prawda chodziliśmy jedynie na szczepienia, bo innej potrzeby nie było i tak zdecydowany opór lekko nas dziwił...
Wczoraj nie dało rady wyjść z domu - jedynie pod pretekstem spaceru. Wreszcie dobrnęłam z objedzonym goferkiem i jeszcze innymi atrakcjami, czychającymi na dzieci podczas spacerów, prawiedwulatkiem do przychodni i użyłam fortelu z wejściem od innej strony. Zorientował się dopiero w środku i natychmiast zaczął się drzeć. I tak się darł przez 40 minut (było opóźnienie) zwiększając natężenie krzyku na widok kogoś w bialym fartuchu. Po 20 minutach bylo mi juz nawet nie wstyd, że siedzę z zadartą bluzką i karmię cycem tak duże dziecko. Było mi już obojętne, byle się nie darł.
Wizyta była umówiona na 12.15, ale to widać tylko taka godzina umowna, bo musieliśmy przejść przez obsunięcie czasowe z wizytami dzieci chorych, potem musieliśmy przeczekać dezynfekcję po tychże, a potem jeszcze cos i coś i wreszcie pani doktor (inna, niż ta do której byliśmy zapisani, bo "nasza" nie przyszła) zaczęła przyjmować. Może dlatego, że Piotruś tak się darł (skończył się drzeć, a zaczął się uśmiechać, jak go w gabinecie ubralam w sweterek) straciłam jasność umysłu, ale kilka kwestii nie daje mi do dzisiaj spokoju... Gdzie zginęla nasza doktor? Czy jest sens dezynfekcji, jeśli przez pół godziny siedzą w jednym pomieszczeniu dzieci chore i zdrowe? Po co jest rozgraniczenie w chorobie i zdrowiu, jeśli spóźnieni pacjenci (chorzy) mogą w każdej chwili przyjść do przychodni i zostaną przyjęci, jeżeli tylko jest lekarz? Po co 8 gabinetów, jeśli tylko jeden lekarz jest obecny? Gdzie jest kartoteka, jeśli karty są na tzw. filtrze? Po co filtr, jeśli dzieci nie "filtruje", a jedynie daje do ręki kartę dziecka? Może ja zbyt wiele wymagam albo co? Moje zdziwienie i rozbawienie dopełnil wczoraj jeszcze jeden z pacjentów... Nikt nie zwracał uwagi na starszego, pijanego, niemilosiernie ubrudzącego pana, ktory spał na ławce i brzydko pachniał. Nikt go nie zauważal - ani jedyna lekarka, ani pielęgniarka, ani kręcąca się nie wiadomo po co polożna, ani nikt z rodziców, dzieci też nie. jedynie najszczęśliwasza babcia i ja byłyśmy tym faktem zaciekawione i juz obserwowalyśmy sprawę z punktu socjologicznego poskramiając swoje nerwy. Babcia nawet skomentowała to głośno, ale nikt nie zrozumiał problemu. Pani doktor, której pokazalyśmy go palcem nawet poszła po kogoś, ale oświadczyła, że przychodni nie stać na ochronę, a straży miejskiej nie wdzi i nie ma w związku z tym nikogo, kto by się mógł tym panem zająć. No coż... Właściwie to po co? Przychodnia jest sterylna, a pan przeszedł pewnie niejedną w tym dniu dezynfekcję... My też możemy być pewne, że nic nam nie zagraża po takiej wizycie w przychodni i po kontakcie ze zdrowymi dziećmi w wydezynfekowanych pomieszczeniach. Przecież nie dzieje się nic poza szalejącym wirusem anginy oskrzelowej (jakaś nowość) i nie mniej szalejącym wirusem po raz kolejny zmutowanej grypy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz