środa, 4 lipca 2007

jazz...

     Deszcz próbuje padać, ale wychodzi mu to tak raczej średnio. Niby i chłód powinien być, ale i ten się gdzieś w przestrzeni zawiesił. Drzwi balkonowe mam szeroko otwarte. Dochodzą mnie dzięki temu uśpione dzwięki ulicy. Wszyscy w ogóle jacyś uśpieni wokół. Nawet koty sennie podnoszą powieki i patrzą zdziwione na mnie swymi wielkimi zielonymi ślepkami, jakby chciały powiedzieć, że i ja powinnam się położyć. Dwulatek mrucząc przez sen śni o czymś najwyraźniej miłym. A ja?
 Zatopiona w myślach, wdycham nieistniejący chłód i wyławiam dźwięki z ulicy - jakieś dziecko płacze, przejeżdża samochód, ktoś woła. Szum... a w ten szum wplata się jazz... Jazz, który uwielbiam i który pozwala mi się delektować mną, światem, dżwiękami. Uwielbiam go. Jest taki... mroczno brzmiący, ale lekki i hm... seksowny?...
Jak mi dobrze... W tle mój jazz... Obok zapach aromatycznej kawy. Brakuje mi czegoś. Może dymu, może mroku, może lampki wina czerwonego? Może ruchu biodrami?...
Dobrze mi... Nawet pogoda mi do tla pasuje... No i ten... jazz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz