niedziela, 1 lipca 2007

chciałabym...

    Obudziła mnie chłodem otulając... Jak prawie co noc od dwóch już tygodni. Jak zwykle nad ranem, na granicy nocy i świtu. Zawinęła mnie w chłód i męczyła moje powieki. Powieki, które na siłę jakby podnoszone, zaciskały się od powiewu wiatru, którego tak naprawdę wcale nie było. Nawet mocnego uścisku mężusia wtedy nie czuję. Ona jest silniejsza.
... jak zwykle prosiłam, żeby przy chłodzie i nieistniejącym wiatru powiewie pozostała... Żebym nie musiała Jej zobaczyć. Żebym nie musiała w to uwierzyć...

    Jest blisko, bliziutko - tak jak prosiłam wtedy, gdy się żegnałyśmy. Czuwa nade mną. Jestem tego pewna. Tylko... tylko, czy aby czegoś odkryć nie muszę? Czy aby to nie jest prośba o coś? Czego mogę jeszcze dopełnić?...
Już nawet się bać przestałam. Poza tym świt pojawia się zawsze wtedy, gdy pot na mnie występuje, a w brzuchu robi się węzł... A zaraz po tym uspokojenie przychodzi i sen już do rana spokojny.

    Chciałabym móc to do majaków sennych włożyć. Chciałabym... Tylko dlaczego ten majak jest tak realny? Dlaczego co noc prawie?
I dlaczego po nim zawsze rano dwulatek z przekonaniem mówi mi, że baba Kiki była tu?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz