niedziela, 22 lipca 2007

wycieczka rodzinna

    Nie ma to jak odbyć podróż z nutą nostalgii i pragnień dawnych. Zwłaszcza, gdy podróż się toczy w czasie obecnym w otoczeniu szczęścia... W zasadzie tak, jak kiedyś cyganka stamdąd powiedziała... Dopadła mnie i teraz na samo dzień dobry :)
Oj tak... cyganki, studnia i zapach drewna starego... zapach cudny i barwy czyste - te pastelowe beże i pomarańcze, przełamywane ciemnym brązem, soczystą zielenią i błękitem. To cały Kazimierz mój... Kazimierz z klasztorem i sanktuarium, z basztą i trzema krzyżami. I studnią. Tak! studnia zdaje się najważniejsza. I ten tłum i szum i muzyka i rozgardiasz, które jednak ciszy miasta nie tłumią. I ten spacer w dół po uliczkach, których nie ma, bo na coś poza wąską jezdnią, kostką wybrukowaną, nie ma zwyczajnie miejsca. I te domy drewniane, pachnące, podmurowane kamieniem, otulone zielenią najcudowniejszą i rozrośniętą do granic możliwości.
I ten zapach i te barwy...
Kupiłam sobie korale. Drewniane, czerwone. Czerwone, najczerwieńsze. Czerwone bardziej niż krew. Nie mogłam ich nie kupić... zaczarowały mnie.  I kupiłam anioła. Takiego na wszystko. Takiego, co to każdę sprawę ponoć załatwi... Wisi już ze swoją trąbą anielską i zerka na anielicę. Tę, co to skrzydłami lustro z boku sofy obejmuje. Ładnie im razem... No i on w tej trąbie trochę Kazimierza zawarł...
Wycieczka udana, spełniona, nowe pragnienia przynosząca... Tak... nowych pragnień nabyłam... Chcę być tam, tam mieszkać, tam myśłi w sobie zbierać. Tam chcę ciszą i zapachem otulona być i marzyć i chcieć i napisać coś czasem...
I na te babiny w chustkach patrzeć. Te, co leniwe psiaki do domu z ulicy zaganiają. A psy obserwują przechodniów i ogonem merdają... Przyjazne, bo tam tylko przyjaznym być można. I spokojnym ogromnie... I nastawionym do świata trefleksyjnie, filozoficznie, z nutą artyzmu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz